Odkładałam najdalej jak mogłam. Wprost nie cierpię takich akcji. Najpewniej zrobiłabym to w dzień porodu, kiedy naszłyby mnie pierwsze skurcze, żeby jakoś odwrócić od bólu uwagę. Jednak mam jutro kolejne- ostatnie widzenie z położną i chcę w końcu dać jej odpowiedź twierdzącą na najbardziej nurtujące ją i wszystkich w ostatnim czasie pytanie: SPAKOWAŁAŚ TORBĘ SZPITALNĄ??
Powaga z jaką traktuje się pakowanie torby do szpitala skłaniała mnie ku myśleniu, że konieczna jest w tej kwestii pewna znajomość obowiązujących zwyczajów, swoisty savoir-vivre, który podpowiedziałby mi co w ogóle mam rozumieć przez wyrażenie „torba szpitalna”. Oczywiście, nie galopowałam z wyobrażeniami tak, by widzieć siebie wlekącą ze sobą całą zawartość szafy w worze na śmieci, czy choćby upychającą co trzeba w reklamówkę z sieciówki. Długo zastanawiałam się jednak, całkiem poważnie, nad plecakiem… no i mniej serio nad kolorem… czy czarny przystoi oczekującej mamusi? Nie wiem, w każdym razie taką maść ma moja szpitalna torba.
Po drugie, doszłam do wniosku, że potrzebne jest do tego jakieś szczególne namaszczenie. Zwłaszcza, że samo spojrzenie na listę rzeczy, które masz ze sobą zabrać do szpitala skutecznie odejmuje Ci ochotę na to, by się za to wziąć. Aż zastanawiam się ile kobiet w ciąży dokonuje tego AKTU na trzy tygodnie przed porodem jak się tego od nich oczekuje. Jedyne co wcześniej zrobiłam, to zaopatrzyłam się w te kilka niezbędnych rzeczy, których wcześniej nie miałam (jak bawełniane majty, które pomieszczą pampersa). Czytałam ją (listę rzeczy do szpitala dla tutejszych) parę razy, i raz po polsku. Czytając tę drugą, po raz pierwszy ucieszyłam się, że nie czeka mnie trzydniowa polska posiadówa w szpitalu. I ten jeden mały szczególik, wywołujący szyderczy uśmieszek (prawdopodobnie) na ustach każdej feministycznie zorientowanej przyszłej mamuśki- osobna lista rzeczy do spakowania dla tatusia. Mój „tatusiek” wydrukował dla mnie tę litanię 4 miechy temu, a widząc mój zapał zaoferował nawet, że zrobi to za mnie. Co to to nieeeee…. Nie mogłam pozwolić, by odebrał mi tak znaczący moment w przygotowaniach do bycia mamą. Obsadziłam go więc w roli pomocnika.
Gapiłam się w tę wyliczankę bezmyślnie około piątą już minutę, odkrywając w końcu, że bardziej mi ta lista rzeczy do spakownia dla dziecka przeszkadza niż pomaga. Ot, śmieć! Otworzyłam więc szafę, wyjęłam, co już czekało na sądny dzień. Następnie to samo z szafą dzidzi. Wzięłam wszystkiego po trochu w kilku rozmiarach, zniosłam na dół (wraz koszulką dla taty, żeby nie czuł się pominięty w tym procederze) i wio! Dwadzieścia minut i po sprawie. Nie spakowałam wszystkiego, mając tego pełną świadomość. Po co mi szczoteczka i inne kosmetyki w torbie na dwa tygodnie czy nawet kilka dni przed? Portfel, dokumenty?? Zęby zamierzam myć w tym czasie jeszcze nie raz. No chyba, że specjalnie na tę okazję powinnam nabyć nową szczoteczkę i nowe wszystko inne, bo jak "odejdą wody kiedy akurat będę w sklepie po ser, to ja od razu zacznę przeć”? (Mam nadzieję uniknąć tak przykrego scenariusza). Trochę wody w Wiśle upłynie od pierwszego skurczu do wydania na świat dziecka, w tym czasie, choćby w wielkich bólach zdążę zgarnąć resztę rzeczy.
Cóż... Innych, może "lepszych" emocji od ciążowego pakowanka rzeczy do szpitala się spodziewałam, a tak... po ten moment siedzę jedynie mile zaskoczona. Naprawdę wierzyłam w to, że spędzę przy tym cały boży dzień, gramoląc się po schodach raz góra, raz dół i wyklinając przy tym cały świat. Jednak nie taki diabeł straszny jak go malują, albo nie tak jak wymalowałam go ja sama.