Długodystansowcy- pary preferujące związki 5+, dla których jednostką miary są lata. Mowa oczywiście o związkach tzw. nieoficjalnych, przedmałżeńskich, narzeczeńskiech. Zdarzają się pary, które trwają w takich związkach caaałe dekady – tak właśnie było w przypadku Jeanet i Thomasa. Wprawdzie zaliczyli “tylko” jedną, jednak bez miliona rozstań w i latorośli w międzyczasie. Czy właśnie to uczyniło ich ślub wyjątkowym? Na pewno mu w tym nie przeszodziło…
Thomas
Poznałam go na stacji Tilburg Centraal wczesnym rankiem, kiedy holenderskie dworce przypominają kostrzyński tuż po Przystanku Woodstock. Nie wyglądałam wtedy specjalnie ładnie więc gdzieś pomiędzy „o, mój kumpel tu jest”, a podaniem owemu ręki zdążyłam wysyczeć do siebie słyszalne dla mnie tylko „osz k.. tylko nie tera”.
Jeanet
Poznałam ją wieczorową porą w Wigilię Nowego Roku A.D 2015, na oświetlonej raczej ubogo sylwestrowej domówce. Dobrze, że takie tam panowało światło, bo okiełznało naturalne żarówy, to jest ciążowe syfy na mej twarzy. Zwłaszcza, że stanęła przede mną jedna z najładniejszych dziewczyn z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia.
Będzie ślub!!
Najpierw dowiedziałam się, że są parą, później, że mają w planach się pobrać, i w końcu, że będę jednym z gości na ich ślubie. Dodatkowo, Gościem z fuchą- i to nie byle jaką. Nie, nie jest to post o moich doświadczeniach w fotografowaniu oraz o tym jak w ogóle do nich doszło, a o najpiękniejszej uroczystości ślubnej w jakiej miałam okazję dotąd uczestniczyć.
Wesele- wczoraj i dziś
Ilość wesel jaką ogarnęłam do tej pory jest całkiem imponująca. Mówię o weselach typowo polskich, choć wiem, że te różnią się w zależności od regionu. Inaczej podchodziłam do tematu jako dziecko, kiedy może nie odróżniałam pani młodej od księżniczki; inaczej mając lat naście i nieco więcej, kiedy wesele, tak jak każda inna impreza, było kolejną okazją do założenia nowej kiecki i ewentualnie spożycia. Inaczej patrzę dziś, mając kolejną dychę na karku, kumając już, że jak do wszystkiego, tak i do tego, żeby nazwać czyjś ślub wyjątkowym zwyczajnie należy dojrzeć.
Podwójnie wyjątkowy
Ślub Jeanet i Thomasa był pierwszym “niepolskim” ślubem w jakim uczestniczyłam. Już sam ten fakt czyni go dla mnie wyjątkowym. Nie bez znaczenia jest również to, że jako osoba dokumentująca ten wielki dzień towarzyszyłam Pannie młodej i jej rodzicom już od przygotowań (przerabiałam to też w dzień ślubu mojej sis, jednak bez aparatu). Ale… istnieją również przesłanki zdające się mówić, że ślub Jeanet i Thomasa obiektywnie rzecz biorąc pod wieloma względami mógłby uchodzić za ślub wzorowy. WHY?
Przygotowania
Jest sobota, 24 czerwca 2016. Około 11.30 Jeanet rozpoczyna prace nad swoim ślubnym lookiem. Towarzyszą jej, zupełnie nienachalnie, rodzice. Rodzice Jeanet, obecnie mieszkający w Hiszpanii, pochodzą z Indonezji, ale poznali się w Holandii. Już wyjaśniam... Mama Jeanet, wówczas pracująca w delegacji, wybrała się na koncert kapeli ojca Jeanet. (Myślcie co checie, dla mnie jedna z bardziej romatycznych historii miłosnych jakie znam). Włosy, mejkap, paznokcie Jeanet robi zupełnie sama, bo jak mówi nieco obawia się efektów “specjalistów”, z którymi ma do czynienia na co dzień. Jeanet, człowiek orkierstra jest modelką (m.in.). To prawdopodobnie tylko pomogło jej podjąć decyzję o zakupie sukni ślubnej w jednym z webshopów. A wtedy… wtedy pierwsza przymiarka to finalna przymiarka.
Weselny klimat
Od momentu, w którym Jeanet wita mnie w drzwiach, po zakładanie sukni ślubnej i późniejsze oczekiwanie na Thomasa towarzyszy nam coś, co znajduje odpowiednik w wyrażeniu "weselny klimat". Na szczęście daleko mu do tego, co zapamiętałam z fejsa i innych mediów społecznościowych (zdjęcia z podpisem weselny klimat). Nagle kojarzę, że mi się nigdy dotąd nie zdarzyło przeżywać dzień cudzego ślubu tak świadomie. Nie towarzyszy mi absolutnie żadne deja vu. Skupienie (na tym co tu i teraz) dosłownie leje się strumieniem. Dzieje się też całe mnóstwo niewypowiedzianych emocji. Pozytywnych, w których pierwsze skrzypce gra bliskość… A z nieba (niech) pada co chce… Jest pięknie.
Ślub w plenerze
Na uroczystość zaślubin oraz afterparty Jeanet&Thomas wybierają belgijską wieś (Weijergaerde, Lyuksgestel). Bez względu na pogodę, pobierają się w plenerze. Ślubu udziela im przyjaciółka Jeanet (odbyła wcześniej uprawniający ją do tego kurs). Państwo młodzi postanowili, że nie będzie na ich ślubie obcych, przypadkowych osób. Z tej paki ja cykam foty, mój boyfriend filmuje, znajomi muzycy tworzą weselną kapelę, a szamę serwuje ciotka z wujkiem. I to bez łaski, a z wielką przyjemnością, z poczuciem missssji. Przemawiają wybrane najbliższe państwu młodym osoby. Jest mnóstwo śmiechu i łzy wzruszenia. Jest miłość. Passssja….
Wesele bez dzieci
Jak ułatwić gościom celebrowanie? Prosząc ich, żeby podrzucili dzieci babci, albo sprawili na ten czas inną niańkę. Ale jak to? Dzieci to taka ozoba! A obrączki kto poniesie? A znaleźli się 😊 dzieci są fajne, dzieci są ładne i słodkie, ale mają to do siebie, że grymaszą i wymagają opieki. A w najbardziej nieporządanych momentach mogą być nieznośne. Rozumiem, że taka wskazówka jest w większości przypadków nie do przyjęcia na pewnych gruntach. Wiem, że można się na zaproszenie bez dzieci obrazić, nawet jeśli "dzieciaczki" chodzą już swoimi ścieżkami. Wiem też, że zaproszenia bez dzieci rozwiązują dylematy i zadają sporo fanu starym.
Wesele bez osób towarzyszących
Nie było też bliżej nieokreślonych osób towarzyszących. Wiem, że są ludzie, którzy zaproszenie odbierające im możliwość pokazania się z partnerem, choć by ten miał być poznany dzień wcześniej na Tinderze, potraktują jak policzek, bo są ludzie, którzy jeszcze nie kumają, że nie o nich oraz ich "uposażenie" gra w dzień ślubu x i y. Są też ciągle spełeczności gdzie pannę bez kawalera traktuje się, że tak to ujmę- niezbyt uprzejmie. Well... patrzmy na przyszłość z nadzieją. Wracając do niesparowanych... Jak się bawi singiel? Najlepiej! Nie bój się być singlem na weselu i nie bój się zaprosić na wesele singla, wszak to singiel zrobi Ci imprezę. Widziałam. Co dopiero jak masz ich całe grono…
Wesele bez wódki
Kogo/czego jeszcze nie było? Nie było wódki i gości "zrobionych zanim impreza na dobre się rozkręciła. Nie znaczy jeszcze, że było to wesele bezalkoholowe. Choć może dla niektórych… Nie było też disco polo, wbrew zakorzenionemu w świadomości wielu przekonania, że wesele bez disco polo to nie wesele. Jeszcze mi na żadnym weselu nie zapodano takiej muzy jak na tamtym, jeszcze na żadnym weselne granie nie zamieniło się w koncert z aktywnym udziałem gości. Nie było sztucznego nadęcia oraz ozdób godzących w feng shui i dobry smak.
Byłam na weselu...
Byłam na weselu bez sztucznych podziałów na strony, na którym wszyscy zaproszeni bawili się jak dobrzy kumple, bez względu na wiek i krój sukienki. Byłam na weselu, na którym nie było ciotek widzianych 20 lat temu i innych „bo wypada” albo „będzie fama”. Byłam na weselu przygotowanym z całkowitym połamaniem zasady „zastaw się a postaw się”- które uderzało prostotą, a mimo to wielu szczerze nazwałoby je najgrubszą imprezą jakąkolwiek przypadła im w udziale. Byłam na wiejskim weselu, które w ogóle nie trąciło wiochą. Byłam na weselu, na którym pani młoda zdjęła białą sukienę i tańczyła jakby przekonana, że to jej ostatnie. Byłam na weselu, na którym doświadczyłam pozytywnych wibracji pierwszego stopnia, miłości, która dosłownie unosiła się w powietrzu. Byłam na weselu innym niż wszystkie dotąd, na weselu, które chce się pamiętać…
I jakiego wszystkim życzę :)
Buziole
N.
Buziole
N.