Dawno temu, jako nastoletniemu dziecku, przyszło mi wysłuchać paru spontanicznych wspomin kobiety w wieku mojej Mamy. Odgrzebała przy mnie między innymi moment swoich trzydziestych urodzin. Przepłakała podobno caaaaały ten ten dzień. Nie wiem czy wcześniej czy właśnie wtedy, po raz pierwszy pojawił się w mojej głowie dumny plan co by umrzeć przed trzydziestką i nigdy nie poznać jak bardzo ciążyć może kilka głębszych zmarszczek na czole. Dokładnie w wieku dwudziestu siedmiu lat, jak moi ówcześni idole- Joplin, Hendrix i Morrison. Wstydziłam się później tego postanowienia przynajmniej parę razy, oczekując czegoś, co nazwać by można ironią losu. Cuda się zdarzają. Niedawno miałam szczęście świętować 28 urodziny. Jest co namniej jeden powód, dla którego warto o tym wspomnieć.
Mija właśnie okrągłe dziesięć lat pełnoletności. Dziesięć lat lat od pierwszych szalonych licealnych prywatek, które nigdy nie kończyły się kacem choć legalnie (czyli w dużych ilościach) piło się na nich alko i paliło pierwsze fajki. Dziesięć lat względnej dorosłości i decydowania za siebie. Byli tacy co nie mogli się doczekać, byli i tacy- w tym ja- co wiedzieli, że wraz z osiemnastką w metryce mogą zwać się starą dupą, a upragniona dorosłość to początek umierania. W końcu, dwudzieste ósme urodziny to wybawienie od trwającego dzisięć lat wstydu za zdjęcie w dowodzie osobistym. Yeah!!!! Pozdro dla fotografa, który uczesał mnie wtedy do zdjęcia. I dla wszystkich, którym zrobił to samo.
Wiem. Kiedy kończysz 28 lat, myślisz hmmm… nic szczególnego, za to trzydziestka zbliża się wielkimi krokami. Już za dwa lata… no właśnie, co? Poza dumną trójką z przodu, którą zaakceptujesz pewnie szybciej niż się spodziewasz, to samo. Nie zmienisz się w karakona, nie wyłysiejesz, nie osiwiejesz nagle, nie spuchniesz, a w Ziemię nie uderzy asteroida. Zmiany na lepsze też zwykle nie wydarzają się z dnia na dzień.
Tymczasem, pomiędzy wieloma mądrymi rozważaniami na temat ludzkiego życia, istnieje pewna skromna i nieznana szerszemu gronu teoryjka*. (Uwaga! Trąci horoskopem). Według owej, to właśnie dwudzisty ósmy rok życia jest dla osoby rokiem przełomowym, określanym jako powtórne narodziny. (Sic!) Drugie życie za życia, nie uwzględniając wydania na świat potomstawa- brzmi biecująco, nieprawdaż? Wszystko co wydarzy się w dalszym twoim życiu tkwi w zarodku dwudziestego ósmego roku życia. Reorientacja i przemiana charakteru kształtowanego przez ostanie 28 lat. Kryzys porównywalny do tego młodzieńczego czy kryzysu wieku średniego, bo przecież żadne nowe życie nie rodzi się bez bólu. Dojrzałość trochę inna niż ta sprzed 10 lat, pozwalająca lepiej spojrzeć na to co za Tobą. Unikalny cel, który w końcu dla siebie odkryjesz.
Wierzę temu czy nie wierzę, czuję że właśnie zaliczam przebudzenie życia. Nigdy, w całym moim dorosłym życiu nie miałam na nie takiej chcicy, jaką mam teraz. Nie odliczam sobie do trzydziestki z przerażeniem, a tym bardziej z niecierpliwością, wiedząc już, że każdy rok, każdy dzień a nawet chwila mają dla życia niebagatelne znaczenie. Nie chcę wydawać ich na tematy głupie i niepotrzebne. Chcę by w dzień moich trzydziestych urodzin był kolejną okazją do świętowania życia, a nie do żałosnego nad nim pochlipiwania. To co już przeżyte może mi w tym tylko pomóc.
* Hans Kortweg "Nog vele jaren- de symboliek van elk levensjaar"