Jestem katoliczką, wierzę w Boga i myślę o nim na co dzień. Nie chodzę do kościoła. Albo i chodzę, z tym, że nie na katolickie spędy. Może w Polsce. Ojciec dziecka- ochrzczony, acz niewierzący, nie mający nic przeciwko chrztowi jeśli taka jest moja wola, a nawet “widzimisię”. “Bezbożny związek” i niechrzczone dziecko jako jego owoc. Nie ochrzczę dziecka wcale nie z przekory choć nie kryję, że nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swój światopogląd, przy okazji oceniając mój własny. Tradycja. Jedyny powód, który wywołał chwilę zawahania i dla którego mogłabym chcieć ochrzcić swoje dziecko w chwili gdy nie jest śamoświadome, nie mówi i nie chodzi, robi kupę w pieluchę. Tak więc... już była w ogródku moja Mama, już witała się z gąską... Dziś już wiem-nie ochrzczę dziecka, przynajmniej nie za niemowlaka.
Chrzcić czy nie chrzcić?
Chrzest zmywa grzech pierworodny, a więc gwarantuje swobodne umieranie i przepustkę do nieba. Poza tym, przez chrzest zostajemy włączeni do wspólnoty Kościoła. To tak zwane, wszystkim dobrze znane komunały. Nie wierzę, że Bogu ducha winne, a nieochrzczone dziecko, w przydpadku śmierci będzie skazane na wieczne potępienie i smażenie w ogniu piekielnym. Wspólnota Kościoła? Jeśli w ramach nadskakiwania wielmożnemu plebanowi wypucujesz cały kościół, to się w niej liczysz, jak nie, to Twoje dziecko nie dostanie piątki z religii i, choćby chciało, nie będzie śpiewać Jezusowi w scholi, nie wezmie udziału w Jasełkach. Chyba, że samo ten kościół umyje. Podobny efekt osiągniesz rzucając na tacę kopertami z mamoną (podpisanymi oczywiście). Kto więcej, ten lepszy. Na koniec zostaje rywalizacja o miejsce w ławce, w kolejce do komunii i walka o najlepszy look niedzieli. Tak oto wspominam swoją wiejską wspólnotę, w której sama nigdy nie czułam się najlepiej. Nie zmienia to faktu, że pewnie połowę dzeciństwa spędziłam w Kościele, bo tak wypadało. Albo dlatego, że mnie ochrzczono.
Co dało mi bycie częścią katolickiej wspólnoty? Troche ślepej wiary, parę absurdalnych wzorców, dziecięce przekonanie o tym, że jak nie wsiądę na rower w najbardziej paskudny dzień w roku i nie zrobię trzech kilometrów w deszczu i pod wiatr, by znaleźć się nabożeństwie różańcowym, to się diabeł cieszy. Nic z tego, co powinna. Wspólnota? Może bardziej grupa wzajemnej adoracji, w której znakomitą rolę zamiast miłości i szacunku odgrywało obrabianie tyłków. Jeśli dziś wierzę w Boga, to nie dlatego, że ochrzczono mnie w trzecim miesiącu życia, a dlatego, że pewnego dnia spotkałam ludzi, którzy pomogli mi Boga zrozumieć. |
OSTRACYZM dla niechrzczonych dzieci
Czy nie chrzcząc dziecka skazuję je na pewne wykluczenie? Może pomyślałabym o tym wciąż żyjąc w tamtej “wspólnocie”. Prowadząc życie poza granicami Polski, w kraju, w którym nie dominuje już i póki co żadna z kultur, a do wiary nie podchodzi się tak jak do porannej wizyty w toalecie, opcja niechrzczenia dziecka wydaje się być wyjątkowo niestraszna. W Polsce też pewnie minęły lub mijają czasy, gdy kościół, był jedynym publicznym miejscem gromdzącym ludzi po pracy i szkole. Coraz bardziej powszechne szkoły tańca czy kluby sportowe zdają się być poważną alternatywą dla kółek różańcowych i przykościelnych grup teatralnych, które kiedyś integrowały dzieci i młodzież. Dlaczego? Gdyż na sam chłopski rozum, boisko sportowe czy sala taneczna to miejsca bardziej sprzyjające dziecejęcej, skorej do zabawy naturze aniżeli kościół- modlitwy i wyznania, które dziecko może co najwyżej wyrecytować na pamięć, ale nie zrozumieć. Poza tym prawdziwa Pasja potrafi połaczyć silniej niż wymuszone przyzwyczajenia.
RELIGIJNA PROPAGANDA
Decyzja o niechrzeczniu dziecka nie oznacza, że skumałam się z ciemną stroną mocy i wydam światu diabła wcielonego. Wręcz przeciwnie, tradycja chrześcijańska i jej nadrzędne, powszechnie kultywowane wartości zajmą kluczowe miejsce w wychowaniu B. Ani ja, ani ojciec dziecka nie zamierzamy też ukrywać przed nim swoich przekonań na temat Boga. Nie będę jednak wmawiać dziecku, że musi zdobyć się na wiarę, w coś, czego nie ogarnia, nawet jeśli, idąc tokiem pascalowskiego rozumowania, nic na tym nie traci. Chcę by moje dziecko wyrosło nie tyle na istotę religijną, co świadomą swojej duchowości, zdolną do dialogu i samodzielnych poszukiwań. Być może kiedyś będzie gotowe na to, by świadomie przyjąć sakrament chrztu, tak jak przymuje się wszystkie inne sakramenty. Nie zdziwię się jednak, jeśli patrząc na współczesny mu świat, i widząc w nim religię jako zarzewie konfliktów i narzędzie do załatwiania politycznych interesów, zwyczajnie oleje temat. Nie ma lekcji religii w holenderskich szkołach. Gdyby była, to: po pierwsze- pewnie nie w formie narzucania pewnego skażonego fanatyzmem i podszytego lękiem światopoglądu, nijak nie wyjaśniającego istoty samego Boga. Po drugie- nie zabroniłabym swojemu dziecku uczestnictwa w takich zajęciach nawet jeśli przypominałyby te polskie, z ryciem wszystkich możliwych przykazań na blachę. I mam nadzieję, że brak chrztu nie byłby problemem dla nikogo innego. I że nie będzie. Nie jestem przeciwnikiem religii oraz towarzyszących jej rytuałów o ile nie służą propagandzie. Ta ostatnia niech będzie jedyną, która uczuli moje dziecko.