Sadzę, że każda matka ma w sobie ten pęd, coby własnemu dziecku wyprawić perfekcyjne pierwsze urodziny. Albo chociaż quasi perfekcyjne, gdyż spod ręki nieperfekcyjnej matki (umówmy się, że wszystkie nimi jesteśmy), perfekcyjne urodziny wyjść pewnie nie mogą. Pierwsze urodziny ma się w końcu tylko raz, a bywa, że dla matki to pierwsze i ostatnie pierwsze urodziny jedynego dziecka.
Przekonałam się, że pierwsze urodziny dziecka to szczególna data. Jeśli spodziewasz się, że przy tej okazji choćby trochę Tobą nie wstrząśnie, to prawdopodobnie jesteś w błędzie. Nie myślałam, że będzie tak ckliwie, że w wigilię narodzin mojego syna stanę sie pamiętnikiem myśli, że rozczulę się nad ostatnią niemowlęcą drzemką i podaną butelką. Nie, to nie był PSM.
Chciałam dzień pierwszych urodzin Benia uczcić w odpowiedni sposób. Tak, żeby głęboko zapadł w pamięć i stał się kolejną okazją do pięknych rodzinnych wspomnień. Oboje chcieliśmy. Benek też pewnie chciał. 9 sierpnia 2017 miał być Dniem Naszej Trójcy. Jak przed rokiem. Imprezę dla gości oddaliłam nieco w czasie, by rzeczywiście oddać się podniosłym chwilom i ich świętowaniu. Ojciec musowo dzień wolnego. Przy okazji cały tydzień. To miał być dzień niekończącej się, ubranej w czil zabawy. Totalnie okołoBenkowy. Bez torta, balonów i innych okraszanek. Perfekcyjne pierwsze urodziny.
Oczy wyobraźni Ojca Benka widziały ten dzień nieco inaczej. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby wygadał się nieco wcześniej niż wieczorem tuż przed pierwszymi urodzinami Benka. Żeby nie było, zgadywaliśmy się od około miesiąca. Na początku było zaproszenie i stąd każdy już (nie wspomianjąc o ojcu) powinien wiedzieć, że oficjalne pierwsze urodziny miały odbyć się w pierwszy weekend po 9 sierpnia. Nagle trafia mnie „mamy na jutro torta?” moja pierwsza myśl- WTF?! Przecież piekę na sobotę, o czym poinformowałam świat przynajmniej z dziesięć razy. Nie, nie przytoczę tu całego ciągu moich refleksji i wymiany zdań zakończonych „światłą konkluzją” : „On ma rację”. Goście czy Benio? BENDŻIX! Zrobię torta dla Benia, z okazji jego pierwszych urodzin, choćbym miała piec te placki całą noc.
Po trzecim zakalcu, jakoś w połowie nocy, poczułam się trochę jak matka z reklamy allegro. Tylko, że ja płakałam, a kiedy ojciec B. zaczynał wykładać tortownice, wyłam. Chociaż gender uznaję. Stety niestety nie udało się i jemu. Na polepszenie naszych humorów skończyły się jajka, a to oznaczało jedno: będę piec w pierwsze urodziny Benia. #CoolMatka
Dlaczego tak bardzo zależało mi na owym torcie? Do dziś, wspominając swoje dzieciństwo, przed oczami mam fotografię z moich pierwszych urodzin: ja zdmuchująca świeczkę (na torcie). W sumie banał, ale dla mnie to zdjęcie kultowe, apoteoza wyjątkowego zarówno dla rodziców i dla ich dziecka dnia. Rzecz oczywista, że go nie pamiętam wcale, jednak ta fotografia wiele mi o nim mówi. Odświętna sukienka, goście, galaterka na torcie, która jest mi dziś niczym czerwony dywan. Chciałam, żeby B. też miał takie zdjęcie. Żeby mógł zdmuchnąć świeczkę na grubym torcie przygotowanym przeze mnie vel. przez nas, rodziców, tak jak kiedyś ja zdmuchiwałam świeczkę na torcie, który zrobiła moja mama. Żeby przeglądając albumy za x lat, zdjęcie z jego urodzin powiedziało mu, że dzień jego pierwszych urodzin był jednym z najbardziej doniosłych momentów w jego życiu. Od pół roku wiedziałam jak będzie wyglądał tort na urodziny Benia i nie byłabym sobą gdybym się poddała. Pomijam fakt, że mi ojciec B. z dwa razy wjechał na ambicję.
To nie widok matki piekącej torta w dzień urodzin swojego dziecka jest najgorszy. Widok chorującego tego dnia, wyoutowanego nieco malucha bije go na głowę. W dzień swoich pierwszych urodzin bowiem, cieszący się ogólnie dobrym zdrowiem Benjamin, otrzymał w darze czterdziestostopniową gorączkę z towarzyszącą jej wysypką. Benek twarda sztuka, byle gorączce się nie da. Ile mógł to się cieszył, resztę przespał. Zamiast wycieczki do praku czy na miasto, przewieźlismy się do lekarza. Później przyszli goście. Tak, goście. Ci sami, którzy rok wcześniej odwiedzili nas na porodówce. Były też prezenty i to one wyssały z benka resztkę sił. Na zdmuchnięcie świeczki właściwie ich nie zostało. Tak czy siak to tematem tort zakończył się dla Benia dzień jego pierwszych urodzin.
. . .
W dzień oficjalnej urodzinowej imprezy przywitał nas rzęsisty deszczyk. Liczyłam na tę sobotę i to bardzo, nie zważając na prognozy pogody. Był taki moment kiedy miałam ochotę dzwonić do ludzi z tekstem „a jak by tak za tydzień?” Cóź... może chociaż na ślubie nie będzie mu lało (o ile nie pójdzie w slady starszych ;P). Miało być piękne garden party w boho oprawie, już zniosłam patyki z lasu, już wydrukowałam zdjęcia ale wszystko zdawało się mówić „Rób szweda w salonie”. Zrezygnowałam z ozdób. Powiesiłam tylko balony. Białe. Zwyczajnie jakoś wymiękłam. I na raz oswoiłam z myślą, że to nie są perfekcyjne pierwsze urodziny, i że takie do szczęścia nikomu nie są potrzebne. I wtedy... deszcz ustał. Hurra!!! Idziemy do ogrodu. W razie "W" przykryły go dwa wielkie namioty w kolorze pomarańczowym... na pergoli zawisły stare kolorowiutkie 😊 slingersy jakimś cudem odgrzebane przez ojca B...
Powyższa opowieść ma przynajmniej trzy morały:
1. Po burzy zawsze wychodzi słońce. Warto na nie czekać. Warto być na nie gotowym.
2. Nie łam się, nawet jeśli wszystko sprzymierza się przeciw Twoim planom.
3. Nie biczuj się. Prawdopodobnie nie jesteś jedyną matką, która nie wyprawiła swojemu dziecku perfekcyjnych trendi pierwszych urodzin. I prawdopodobnie nikt poza Tobą nie wie jakie „miały być”. Czasem idzie o coś więcej niż o wsobną matki imperfekcję.
1. Po burzy zawsze wychodzi słońce. Warto na nie czekać. Warto być na nie gotowym.
2. Nie łam się, nawet jeśli wszystko sprzymierza się przeciw Twoim planom.
3. Nie biczuj się. Prawdopodobnie nie jesteś jedyną matką, która nie wyprawiła swojemu dziecku perfekcyjnych trendi pierwszych urodzin. I prawdopodobnie nikt poza Tobą nie wie jakie „miały być”. Czasem idzie o coś więcej niż o wsobną matki imperfekcję.
Powodzenia enyłej :)
N.
N.