Był taki czas w moim życiu, kiedy to bezmózgo kładłam sobie do łba, że o ile w ogóle zostanę matką, to będę dziecko wychowywać w pojedynkę. Jako ta zwana samotna matka. Dziś już nie wiem czy to w wyniku przekonania o własnej znakomitości czy może przez wąty odnośnie życiowego szczęścia. Jeśli mi takowe kiedykolwiek towarzyszyły, zostały zaleczone przez ojca mojego dziecka.
samotna matka- plan niemalże spełniony
Myśl o byciu samotna matką, nie była tą, która wybudzała mnie ze snu, i z którą zasypiałam. Treścią moich marzeń sennych też nie była. Nachodziła mnie mniej więcej tak często jak rozkminy o własnej potencjalnej bezpłodności, czyli wtedy gdy zadawano mi jedno z najsłodszych pytań kierowanych do singli ever: „a Ty chcesz mieć dzieci?” Los cudownie sprawił, że zaszłam w ciążę zanim szczerze i bez ściemy zdążyłam sobie na nie odpowiedzieć. Jak to się mówi- po ptakach. Mimo, że decyzja, która sprawiła, że dziś tulę w ramionach dziesięciomiesięcznego chłopca, była dla mnie normą, trawienie jej okazało się trudniejsze, niż bym się mogła spodziewać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nagle scenariusz o samotnym macierzyństwie miałam na wyciągnięcie ręki. Hipotetycznie. Przynajmniej z boku tak to wyglądało.
pierwsza oficjalna fota na stojaka
ojciec mojego dziecka- wczoraj i dziś
Kiedy ludzie będący razem nie planują dzieci, to albo za krótko się znają (czyt. cieszą się młodością) albo zwyczajnie planują na najbliższe życie co innego. I nie chodzi tu o snucie dalekosiężnych planów, bujając w obłokach, a o konkretne działania. Niektórzy parcie do wyznaczonego sobie celu mają tak głęboko zakodowane w umyśle i tak silnie zarysowany plan jego realizacji, że w ogóle nie biorą pod uwagę sławnego „wszystko może się zdarzyć”. Ostatnie zdanie opisuje między innymi ojca mojego dziecka sprzed dwu lat. Według jego planów, które jako jedne z nielicznych „jegości” zdążyłam poznać jeszcze przed zapłodnieniem, powinien teraz pracować 10 h na tydzień podczas lotów dookoła świata. Oczywiście będąc swoim własnym bossem. Może miałam wtedy siedzieć obok niego. Może… Za to dziecko na pewno nie miało. A siedzi, i to nie podczas nieprzerwanych podróży dookoła świata, a podczas karmień, kąpieli, przewijań, zabaw, które w 95% dzieją się na 80 m2 naszego domu. Smutne? Podobno, że najlepsze co mu się w życiu przytrafiło. Choć pewnie trawił dłużej niż ja. Planów nie porzucił.
"Pasjonujące"
w ojcu siła!!
A ja i moje plany na tamten czas? Na pewno były dużo bardziej przyziemne, wręcz podstawowe, toteż macierzyństwo raczej z nimi nie współgrało. Może kminiłam o sobie jako matce, ale „moje dziecko” brzmiało dla mnie jak kosmos. Dziś… jestem mamą. Pewnie nieidealną, ale niech wystarczy mi świadomość, że dla mojego syna jestem taka fajna, jak nigdy dla nikogo wcześniej nie byłam. Lubię swoje macierzyństwo, zdając sobie sprawę z tego, że dużą w tym zasługę ma ojciec mojego dziecka. Ten ostatni nie jest żadnym tatą nowej ery, żadną hybrydą, która w niewyjaśnionych okolicznościach posiadła matczyną intuicję. Jego ojcowskie gafy sprawiają, że ręce opadają mi do żylaka pod kolanem, ale jestem mu wdzięczna za każdego zmienionego pampersa, każdą podaną butelkę i przeczytaną bajkę, każde dziesięć minut zabawy i każde podanie smoczka w nocy. Jednym słowem za to, że nie przyszło mi się przekonać jak smakuje samotne macierzyństwo. Także za to, że przeszedł ze mną przez ciążę, a podczas porodu podał ramię, co bym mogła przenieść na nie trochę bólu. Oraz za tyrkę na dwu etatach, żeby mój macierzyński mógł trwaaaać w najlepsze. Że niby męski psi obowiązek w rzeczonej sytuacji? Hah. Może... Jednak inny wniosek nasuwa mi się lecąc po forach pełnych niezadowolonych matek.
Dla mnie, osoby, która nigdy nie brała nikogo i niczego za pewnik, fakt, iż ojciec mojego dziecka jest jednocześnie jego tatą, a dla mnie najlepszym partnerem to powód by nazwać siebie szczęściarą i nigdy w to nie zwątpić. Przysięgam sobie pamiętać o tym, gdy napadnie mnie kolejny PMS.
Dla mnie, osoby, która nigdy nie brała nikogo i niczego za pewnik, fakt, iż ojciec mojego dziecka jest jednocześnie jego tatą, a dla mnie najlepszym partnerem to powód by nazwać siebie szczęściarą i nigdy w to nie zwątpić. Przysięgam sobie pamiętać o tym, gdy napadnie mnie kolejny PMS.
Kilka dodatkowych fot z okazji Dnia Ojca