To nie jest łatwe. To nie jest proste. Mieć dziecko i je zostawić. Na cały tydzień. Tydzień bez dziecka. Sorry. Jeszcze nie kumam co zrobiłam.
CZwartek, 09.11.
Dla usprawiedliwienia - płakałam jak bukowałam bilety. To jest bilet w tę i wewtę. Lecę sama. Zostawiłam ich obu- syna i ojca jego, Marka partnera mojego. Czyżby rym z ostatniego zdania świadczył o tym, że udziela mi się fun, o którym zapewniał mnie M? "Bedziesz miała fun, potęsknimy sobie". A co jeśli to tylko stresik lotopochodny? Mam nadzieję przetrwać niejedne turbulencje i zobaczyć ich jeszcze. Los nie mógłby mnie tak wychujać.
Jestem pewna, że oni tam też fudują sobie wzajemnie (co najmniej) fun roku. Przyznam szczerze -zdaję sobie sprawę z tego, że ze mną to nie byłoby to samo. Ojciec B. który na co dzień spędza dnie w robo, wciąż ma tę MOC i wiarę we własne rodzicielskie możliwosci, które pozwalają mu mniemać o sobie jak o zaklinaczu dzieci. Uwierzyłam mu. Myślę, że mogę przyzwyczajać się do życia bez rozdzierających bębenki pisków. I bez ich praktykowania B. ma szanse zostać muzycznym odkryciem dekady.
Wtorek, 14.11.
"Podziwiam Cię".
"Mnie by serce pękło".
"Tęsknisz?"
"Nie bałaś się tak?"
"Aż tydzień? Będzie Ci się ciągnęło".
Takie reakcje. A ja? Nie pęka mi serce. Nic mi nie pęka. Głupio mi, ale przez sekundkę. W końcu zostawiłam ich na tydzień, a nie na zawsze. Nie po to, żeby udawać singielkę na tygodniowym balu, ale w interesach. (Zdrowy rozsądek coraz lepiej mi wychodzi). Nie dwoje dzieci, a syna i ojca jego- rodzica nr 2., któremu bardzo się przyda granie pierwszych skrzypiec przez ten tydzień. Nie boję się. Nie chcę. Ufam. A mnie przyda się tydzień dystansu z odległości 1600 km, z innego świata. Jestem tu gdzie jestem i doprawdy w pełni to akceptuję. I się mi podoba. Czas jak dotąd nie zwolnił. Ciągnie mnie, wręcz naciąga. Tęsknię, więc dzwonię.
"Mnie by serce pękło".
"Tęsknisz?"
"Nie bałaś się tak?"
"Aż tydzień? Będzie Ci się ciągnęło".
Takie reakcje. A ja? Nie pęka mi serce. Nic mi nie pęka. Głupio mi, ale przez sekundkę. W końcu zostawiłam ich na tydzień, a nie na zawsze. Nie po to, żeby udawać singielkę na tygodniowym balu, ale w interesach. (Zdrowy rozsądek coraz lepiej mi wychodzi). Nie dwoje dzieci, a syna i ojca jego- rodzica nr 2., któremu bardzo się przyda granie pierwszych skrzypiec przez ten tydzień. Nie boję się. Nie chcę. Ufam. A mnie przyda się tydzień dystansu z odległości 1600 km, z innego świata. Jestem tu gdzie jestem i doprawdy w pełni to akceptuję. I się mi podoba. Czas jak dotąd nie zwolnił. Ciągnie mnie, wręcz naciąga. Tęsknię, więc dzwonię.
Czwartek, 16.11.
B. Jest dziki jak nigdy, a to podobno w wyniku tęsknoty. M. ma powoli dość toteż projektuje w swej bańce mój przylot na czwartek i załatwia sobie piąteczek w robo. Sori Schaatje, to dopiero jutro. Z żalem żegnam swoje wizualizacje, w których witają mnie razem na latnisku z banerkiem "mama". Mogłabym dać czadu z pianą ale dystans rodzi łagodność. I dobrze, bo okazuje się, że jestem tam na wieczor, więc niezmiennie wiedzimy się już na lotnisku. Jutrooo! Juuuupie!
Powrót
Miałam pisać codziennie, ale nie było tak, jak sugerowała mi większość- tak boleściwie na duszy, cobym się musiała wypisywać jak oszalała. Było tak jak mi to przepowiadał M. Albo to jego sugestia zdecydowanie mocnej do mnie trafiła. (A tak w ogóle, optymizm u mnie nigdy nie miał się źle). Miałam fun, i co lepsze, nikt w owym czasie nie płakał. Miałam też grypę żołądkowa. Kara to czy nie kara, pragnę z całych sił nie rozsiać tego w bazie.
Małe rozstania pozytywnie wpływają na kominikację i zacieśniają więzi. Otwierają oczy, pobudzają wdzięczność, pomagają nabrać zdrowego dystansu. Jak miło, jak rozkosznie znów być w domu. Polecam. Byleby nie za często...
N.G
:*
N.G
:*