Tak, nie dla dziecka tym razem, a dla mamy właśnie. Mimo, że powszechnie przyjętym zwyczajem, tuż po porodzie z darami gna się do dzieciątka. Tymczasem Matka wciąż człowiek i jeszcze się jej co nieco od życia należy… a to, że powiła dziecię nie znaczy wcale, że niczego już do szczęścia nie potrzebuje.
Ręka w górę, kto kiedykolwiek w życiu pomyślał o prezencie dla kobiety, która właśnie wydała na świat dziecko. Śmiem przypuszczać, iż tej maści pomyślunki najczęściej zdarzają się facetom żądnym rewanżu za ogrom szczęścia spływający na nich wraz z przyjściem na świat córki bądź syna. Jakkolwiek, idzie zwykle o czysto materialne realizacje. Ja sama skora byłam ku takiemu komercyjnemu myśleniu dokładnie do momentu, w którym doświadczyłam czym jest poród, czym się go „je” i co serwowane jest następnie.
To nie sentymenty sprawiają, że po ponad roku znów odgrzewam nielubianego kotleta. Może trochę. Idzie raczej o to, że już na dniach powitamy nowego członka rodziny (z holenderskiej strony), a mnie zdarza miewać dejavu, w dodatku prorocze. Raz, że pora roku prawie ta sama, a dwa, że znowu to wielkie oczekiwanie, kupowanie prezentów (dla dziecka) i odliczanie do sądnego momentu. Żeby nie było, zupełnie jaki rok wstecz, to nie ja jaram się najbardziej. Przyszła mamusia też raczej z tych, co cieszą się każdym kolejnym dniem ciąży. Czasami zastanawiam się co myśli, kiedy po raz n-ty słyszy „a macie już kartki?” (Geboortekaartjes wysyłane do rodziny i przyjaciół, informujące o narodzinach dziecka i tym samym zaproszenie do odwiedzin- swoja drogą całkiem zacny zwyczaj). Bo to pytanie jest jak omen ostrzegający przed tym co ma się wydarzyć zaraz po porodzie. Dla mnie, która już to przerobiła, i którą wszechogarniający wkurw dotyka na każde wspomnienie tamtych dni.
Owe pytanie zwykłam słyszeć regularnie, przynajmniej przez okrągły miesiąc przed narodzinami B. i z jednakową częstotliwością kładłam na nie lachę- nie tylko ja zresztą. Zwyczaj zwyczajem, ale to chyba nie pizdułki w rodzaju geboortekaartjes były, i każdorazowo są w tym wszystkim najważniejsze. I nawet nie ludzie, do których miały dotrzeć. Sorry… Naprawdę tak mi w duszy grało, choć nie mówiłam nic. A powinnam była powiedzieć. O tym, że wcale nie chcę tych wszystkich ludzi zaraz następnego dnia, że nawet moja mama wbija 10 dni później, i że nie bez powodu istnieje coś takiego jak kraamzorg w Holandii (klik), a kobieta po porodzie w szpitalu dostaje prywatny pokój. I miałam jeszcze taki skryty plan, który znał tylko ojciec B. -o tym, żeby nie mówić nikomu jak już się zacznie. To idea kobiety która wie, że jej pierwsze dziecko to tym samym pierwszy junior w rodzinie i dla kogoś pierwszy wnuk. Na moje nieszczęście przyszły „ojciec po raz pierwszy” też doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Kiedy nareszcie trzymasz swoje dziecko w ramionach, jest wielka radość, jest ulga i jedyny w swoim rodzaju klimat. Nie ma znaczenia o jakiej porze dnia czy nocy. Fajnie jeśli jest obecny ojciec, i nieco mniej fajnie, a nawet trochę nie ten teges, gdy oznajmia Ci, że „oni wszyscy tu są, czekają”. I wtedy wchodzi pielęgniarka i też mówi, że oni tam są i pyta, czy mogą. I jeszcze zachęca do tego, coby się zgodzić, bo „to tutaj normalne”. Hmmm, skoro takie normalne, to nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić do środka żądne widoku noworodka towarzystwo. Tylko czekajcie, zakryjcie mi te uwalone krwią nogi i stopy. Sama na szybko zakrywam co trzeba, wystawiając spod prześcieradła kawałek głowy Benka. A mówią, że kobieta po porodzie wstydzić się nie może…
Mamy zdjęcia z tamtych odwiedzin. Widać na nich, że wszyscy, włącznie ze mną się cieszą, atmosfera szczęścia unosi się w powietrzu. Doprawdy fajnie, że je mam, bo pomagają mi zacierać wszystkie pobąkujące wtedy z cicha, mieszane uczucia. Może nawet ich nie było, ale padły na te chwile cienie dni kolejnych. Nie ma pewnie rzeczy, która by mi pomogła załagodzić odczucia i emocje płynące z późniejszych wizyt. Najczęściej dowiadywałam się o nich na kilka minut przed- wszak nie ma to jak spontan. Niestety jeden taki, w ostatniej chwili zmuszona byłam cofnąć. Well… Rozumiem, że urodziłam syna, który jest też wnukiem czy bratankiem, ale ciocia, podkreślam ŻADNA Pra- CIOCIA nie będzie go/nas odwiedzać w szpitalu. Bez przeginek. Dwie inne wizyty- już w domu- przy aprobacie kraamverzorgster, pozwoliłam sobie olać. Ona zaniosła dziecko.
Kiedyś też nie wiedziałam. Nie wiedziałam jak czuje się kobieta po porodzie, tudzież jak czuć się może. Dziś wiem już, więc się wypowiem. Kobieta po porodzie przede wszystkim jest zmęczona, a bywa, że i wymęczona. Do niej samej, wraz z całą gamą bólów, dociera to najczęściej po kilku godzinach od wydania na świat dziecka. Są tacy jednak, do których fakt ten nie dociera wcale, nawet kiedy widzą, że ta ledwo chodzi, ledwo siada i ledwo gada. W końcu, „Musimy zobaczyć dziecko, to nasz …, a poza tym tak się robi i już”. Krzątający się wokół personel szpitala z konieczności był dla mnie do zaakceptowania, za to reszta odwiedzających zdawała mi się postradać mózgi. Wiem, że narodziny dziecka to ogrom radości i powód do świętowania nie tylko dla rodziców. Wszystkim jednak innym, którzy weselą się szczególnie, polecam staropolskim zwyczajem bajlando w barach na mieście i tam oczekiwanie na zielone światło do odwiedzin. Bowiem wszystkim tym, o czym marzy kobieta tuż po porodzie jest nic innego jak odbrobina szacunku, a co za tym idzie- Ś W I Ę T Y S P O K Ó J i pole do zakłócanego jedynie płaczem dziecka odpoczynku.
Odróżnijmy jedną spontaniczną rodzinną wizytę na podrodówce tuż po porodzie od nagminnego wysiadywania przy szpitalnym łóżku, z którego świeżo upieczona matka ledwo się podnosi. Wyobraź sobie, że nie możesz nawet na spokojnie wnieść dziecka do domu, bo u progu już ktoś czeka. Zaraz po tym dołączają inni, z całym koszem prezentów kolekcjonowanych przez całą Twoją ciążę, którego rozpakowanie zajmuje Ci godzinę. Wyobraź sobie, że z każdego osobno zapakowanego prezneciku w tym koszu masz się cieszyć, podczas gdy jedyne o czym myślisz, to niemiłosierny ból dupy. Po ptakach już dołącza myśl, że mogłaś być jak Baśka. Baśka i Tomek (jej mąż) cofnęli ze szpitala własnych rodziców, (sic!) nie pozwolili im zobaczyć małego! Tłumacząc to tym, że to przede wszystkim ich czas, a matka po porodzie potrzebuje odpocząć. I, że jak będą gotowi, to się odezwą. Takie oczywiste, prawda?
Pierwsze odwiedziny u noworodka, to także odwiedziny u jego rodziców, matki. Matki, która tuż po porodzie stale odczuwa jego skutki uboczne. Matki, która z pewnością chciałaby Ci przedstawić swoje dziecko osobiście. To matka, a nie dziecko zapamięta tę wizytę i od Ciebie zależy w jaki sposób. Jeśli chcesz być pewna, że ją Twoja wizyta ucieszy, daj jej wydobrzeć zamiast wbijać z wiadrem prezentów w dzień po porodzie i pytać niczym ostatnia idiotka jak się czuje. Dodam, że zwłaszcza z ust kobiety, która już rodziła brzmi to bezczelnie. I nie ważne ile lat temu, tego się nie zapomina. Kiedy odwiedzę swoją szwagierkę? Na pewno po tym, jak zakończy się jej kraamzorg, czyli okres, w którym wciąż znajduje się pod okiem pielęgniarki oraz położnych i kiedy raczej, ze wględu na samopoczucie, nie wygląda się odwiedzin. Nie mówię jej o tym, po prostu zrobię tak jak obiecałam sobie nieco ponad rok temu.