Jeszcze dwunasty miesiąc nie nastał, a już tu czy tam udziela się świąteczno- końcoworoczny, podstresowy klimat. Odchudzanki (choćby się miały zakończyć efektem jo-jo) i turbo wcielanie w życie innych noworocznych postanowień sprzed roku. Stoję obok i patrzę na swój 2017. Czego nie zrobiłam, co mi się w nim udało i czego (między innymi jako matce) przyszło mi się w 2017 nauczyć. Oto post o moim matczynym odkryciu A.D. 2017.
Nie bałam się macierzyństwa będąc ciąży. Przeważała u mnie wtedy nutka ekscytacji w związku z przygotowywaniem się do nowej, mega ważnej i zupełnie nowej roli. "Nie ma bata żebym sobie jako matka nie poradziła"- myślałam. Chociaż nigdy, absolutnie nigdy, nie brałam tematu macierzyństwa na serio, miałam w zanadrzu kilka na nie planów, zebranych gdzieś po drodze. Jednym zdaniem: wiedziałam jaka matką będę, a jaką nie będę na pewno. Dodam przy okazji, że po roku i troszku chłepcąc winko wieczorową porą mam z tamtej siebie... bekę. Tak, zdecydowanie.
Poporodowe zakochanie zawsze chyba wywoływało u mnie nutkę niedowierzania. Pewnie w ramach kary nie przypadło mi w udziale. Cóż... Kiedy już mogłam, to cieszyłam się macierzyństwem w całkiem niewymuszony sposób i byłam raczej pozytywnie zaskoczona. Szło mi dobrze- dziecko rosło, z czasem zaczęło się uśmiechać- dużo uśmiechać, a to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że zmierzamy we właściwym kierunku. Tak oto bujaliśmy się do momentu gdy B. Stał się nieco bardziej atencyjny i nieregularny. Nigdy nie chciałam być mamuśką, która cały czas poświęca dzidziusiowi. Kiedy nie śpi, tuli, nosi, śpiewa albo wisi nad kołyską, a kiedy śpi, pierze i prasuje bodziaki, ewentualnie trzaska słit focie. Ja to wszystko robiłam, ale w takim tempie, i z taką częstotliwością, żeby znaleźć jeszcze czas dla siebie. Wiedziałam od poczatku, że chce mieć obok czasu na dziecko trochę przestrzeni własnej. Że muszę mimo wszystko spinać zadek, coby wyjść jeszcze na ludzi. Nastał konflikt interesów między moim dzieckiem a mną. A później mój wewnętrzny konflikt interesów. Fustracja i nierzadko wnerw. To nie matką frustratką miałam być... Fuck.
Od czasu do czasu pozwalam sobie na wybieg. Samotny. W słuchawkach, a w nich muza. Miło czasem, po długiej przerwie odsłuchać ponownie stare, dobre, nutki. Bywa i tak, że pół życia słuchasz kawałka i nic z niego, poza melodią czy bitem szczególnie Ci nie wchodzi, aż pewnego dnia, znienacka, wali Ci po uszach tekstem, który okazuje się być dla Ciebie tekstem roku. Tekstem, który zmienia Twój wciąż ograniczony łeb, i przenosi na inny poziom wtajemniczenia. Nie, nie przypuściłabym wcześniej, że mogliby Redhoci wjeżdżać mi na matczyną już psychę tak jak to zrobili.
To be the part the wave can't stop
Macierzyństwo z dystansem, w które sama być może jeszcze nie tak dawno wierzyłam, nie ma racji bytu. Nie istnieje, albo z góry skazane jest na porażkę. Można się co najwyżej od czasu do czasu od macierzyństwa dystansować. (Swój pierwszy tydzień bez dziecka wspominałam tutaj). W byciu matką, zdrowym macierzyństwie, jak nic liczy się pełna akceptacja tegoż faktu. "Pozwalam sobie na macierzyństwo". Tu i teraz. Jestem matką, wychowuję dziecko i chcę się tym zwyczajnie cieszyć. Staram się olewać fakt, iż żyję w czasach matek herosek zasuwających na kilku frontach i feministek, dla których jednym z celów zdaje się być obrzydzanie macierzyństwa innym. Byłam w punkcie, w którym z powiedzeniem mogłam nazwać się matką beznadziejną. Nie oznaczało to wcale, że reszta- skrawki życia właściwe każdej kobiecie- wychodziła na tip top. Beznadziejnie wychodziło mi wszystko. Dziś wiem, że w tej kwestii macierzyństwa i reszty świata nie ma żadnego 50/50. Dziś daję macierzyństwu pierwszeństwo, którego wymaga. Nie zagarnia całego mojego życia, nie próbuje wychodzić mi na głowę, paradoksalnie wszystko wokół niego śmiga lepiej.
Nie zatrzymam go. Nie zatrzymam macierzyństwa, które jest we mnie, i ktorego sama jestem częścią. Nie zatrzymam czasu, rosnącego na moich oczach B. To się dzieje i nie jest to najlepszy czas na bunty. Nie mówię sobie już jaką matką nie będę. Znam jednak słowo, które ma moje macierzyństwo definiować. Obecność. Nie żadna pozorna typu dziecko w namiocie, ja przy kompie, ale oboje w jednej izbie. Obecność prawdziwa i mądra. Piękna.
Nie zatrzymam go. Nie zatrzymam macierzyństwa, które jest we mnie, i ktorego sama jestem częścią. Nie zatrzymam czasu, rosnącego na moich oczach B. To się dzieje i nie jest to najlepszy czas na bunty. Nie mówię sobie już jaką matką nie będę. Znam jednak słowo, które ma moje macierzyństwo definiować. Obecność. Nie żadna pozorna typu dziecko w namiocie, ja przy kompie, ale oboje w jednej izbie. Obecność prawdziwa i mądra. Piękna.